2018/06/08

(7 cz.II/8) Wyobraź sobie... [DM/HG] [HARRY POTTER] [T][Z]

Zdrada, przekleństwo, długi i w końcu „Chcesz... bym urodziła ci syna?” Jednak na decyzję, która mogła okazać się najlepszą lub najgorszą, jaką kiedykolwiek podjęła Hermiona, zaważyła chęć zemsty.
AUTOR: Eirawen || TŁUMACZ: Rzan.
ZGODA: CZEKAM  || FANDOM: Harry Potter
PAIRING: Draco/Hermione;
[Draco/Hermiona, Dramione, Draco Malfoy/Hermiona Granger]
GATUNEK: dramat/romans, 18+
TEMATYKA: Zaaranżowane małżeństwo, problemy rodzicielskie, ciąża/dzieci, rozwój postaci

OSTRZEŻENIA: poronienie, wątpliwa zgoda, jawne i za zgodą sytuacje seksualne, przekleństwa, zdrada

BETA: Arcanum i hope

Jest i druga część rozdziału! Biegniemy do epilogu <3 Moje życie znowu się przewróciło o 180* — w maju dostałam awans, ale z racji braków kadrowych, przed dwa miesiące pracuję na dwóch stanowiskach. Nowa osoba ma przyjść dopiero od połowy czerwca, ale zanim się wdroży, by przejąć moje obowiązki to minie trochę :) Stąd dopiero teraz tłumaczę drugą część epilogu.



Rozdział 7 cz. 2

Kruchość cz. 2

— Hermiono… kochasz mnie? — zapytał cicho.
Przez chwilę odwzajemniła jego wzrok, po raz pierwszy od tamtej chwili, patrząc mu prosto w oczy. Stoicka maska, którą nosił, została zastąpiona najbardziej proszącą, pełną nadziei, jaką kiedykolwiek u niego widziała. W środku czuła, jak skręca ją ze złości i bólu, a po usłyszeniu pytania, rany otwierają się ponownie. Cisza, która ich otaczała, była ciężka, przepełniona oczekiwaniem, a mimo to, Hermiona nagle się rozluźniła.
— Nie — odpowiedziała spokojnie. To krótkie słowo echem odbijało się w głowie Draco, a jego twarz znieruchomiała. Ponownie założył maskę, nie pozwalając, by na powierzchnię wypłynęła najmniejsza słabość. — Nie kocham cię i nigdy cię nie pokocham — powiedziała cicho.
W tym momencie Hermiona doświadczyła kolejnego pierwszego razu. Nigdy, nawet w Hogwarcie, nie widziała u niego takiego bólu. Nawet podczas wojny nie emanował aż taką intensywnością. A jednak obserwowała, jak nieefektywnie próbuje go ukryć, ale mimo desperackiej walki o odzyskanie kontroli, rozprzestrzenia się po jego ciele. Znaczenie jej słów przygasiło coś w oczach jej męża, powodując, że jego wzrok stał się apatyczny.
Został pokonany.
— Och — skomentował prawie niesłyszalnie. Po tym słowie odwrócił się i wyszedł z pokoju.
________________________________________
Czwartek, 1 lipca
Hermiona wpatrywała się pustym wzrokiem w obraz za oknem. Kolację dawno mieli za sobą, dzieci wykąpały się, przebrały i grzecznie położyły spać. Została teraz tylko ona.
Tylko ona.
Sama.
Westchnęła, przecierając dłonią oczy. Od piątkowej kłótni z Draco nie spała zbyt dobrze i zapewne jeszcze przez chwilę nie będzie. Próbowała już wszystkich znanych sobie sposobów — wykańczała się w dzień, myśli zajmowała innymi ważnymi sprawami, pracowała dwa razy ciężej niż normalnie, całkowicie wykorzystując swoje możliwości, a mimo to w nocy i tak nie mogła zmrużyć oka. Rozbudzona leżała w łóżku lub w salonie albo oglądała jakieś głupie seriale, wspominając swoje zachowanie.
W dniu, kiedy zaprowadziła dzieci do domu ich ojca, czuła ogromny ból, jednak z powodu okoliczności, które zaszły, nie miała nikogo, z kim mogłaby się podzielić swoimi rozterkami. Była zmęczona tym, co jej się przytrafiało, ciągłym łamaniem serca i nadszarpywaniem zaufania przez mężczyznę, z którym związała się jeszcze na przynajmniej dekadę. Zranił ją do tego stopnia, że nie mogła poradzić sobie ze swoim gniewem i frustracją.
Aż usłyszała pytanie, czy go kocha.
Nie przypominała sobie, żeby mówiła Draco, że go kocha. Skupiała się na tym, że nie odwzajemnił jej uczucia, że nie jest w ogóle w stanie odczuwać takiej emocji lub na tym, jak bardzo ją zranił. Jednak przez ostatnie miesiące zaczęła się zastanawiać, czy jakby to ona znalazła się na miejscu Draco, który notorycznie pokazywał jej swoje uczucia, głośno je wyznawał i gdyby spojrzała na całą sytuację chłodno, racjonalnie — w czym przecież była dobra — zrozumiałaby jego zachowanie. Biorąc eliksir wielosokowy, zagwarantował sobie kolejną szansę u niej. Mimo to nie mogła pojąć, jak mógł zrobić coś takiego, nie zastanawiając się nad konsekwencjami i najbardziej prawdopodobnymi zakończeniami. Draco, którego znała, przemyślałby każdy najdrobniejszy szczegół, był przecież tak samo inteligentny jak ona, i zdecydowanie nie zapomniałby rozważyć żadnego kroku, możliwości czy następstwa planu.
Jakaś myśl próbowała się przebić do jej świadomości, ale Hermiona nie chciała jej. Wiedziała, że jeżeli nawet przez chwilę zacznie ją analizować, nadzieja na to, co może — mogło być — między nimi, ponownie odżyje, a w stanie, w jakim się teraz znajdowała, nie chciała tego. Nie mogła pozwolić, by zranił ją kolejny raz. Miała już dość.
Myśl jednak nie dawała jej spokoju. Była nachalna, uparta i coraz szerzej się rozprzestrzeniała, by w końcu w pełni się uformować. Mimo że Hermiona usilnie próbowała do tego nie doprowadzić i tak została w końcu pokonana, i zmuszona do stawienia jej czoła. Może Draco był za bardzo gorliwy i tak pragnął kolejnej szansy, że zapomniał o wszystkim innym?
Bardziej racjonalnie (i nieco pospiesznie) Hermiona zaczęła dopuszczać możliwość, że wyniku incydentu z eliksirem nie można było przewidzieć, a całe zamieszanie mogło mieć zupełnie inne zakończenie.
Pocierając czoło, chcąc pozbyć się zmarszczek zmartwienia, Hermiona odwróciła się od okna, skrzyżowała dłonie na piersi i opadła się o kontuar. Niestety ponownie ściągnęła brwi, rozważając kolejny problem.
Wiedząc, że nie ma nikogo, komu mogłaby się zwierzyć, czuła się jeszcze bardziej samotna i zraniona. Jej emocje były tak negatywne, że wybrała najprostszą i najszybszą możliwość, aby się ich pozbyć — wyładowała się na tak istotnym dla Draco pytaniu.
Były też inne powody, które skłoniły ją do takiej odpowiedzi.
Bardzo ważne powody. Jeden w szczególności przykuł jej uwagę i bez przekonania (no dobrze — całkowicie) musiała zaakceptować jego istnienie.
Chciała się zemścić, mocno zranić Draco za to, co przez niego przeszła. Od zapędzenia jej w kozi róg i zgodzenia się na ślub po jego zachowanie w stosunku do Aurelii, za zdrady, upadek ze schodów, złamanie serca… Po prostu za wszystko.
Pragnęła ukarać go za to, jak przez niego cierpiała, a ból spowodowany kolejnym nadszarpnięciem uczuć, przysłonił jej czysty osąd i kontrolę, jaką powinna mieć nad sobą. Bez chwili zastanowienia wykorzystała okazję na zadanie mu jak największej rany.
Skończyła.
Miała dość.
Nigdy więcej!
Przynajmniej tak myślała…
Jej ból tylko się pogłębił, ponieważ zanim Draco przybrał maskę wypraną z emocji, zobaczyła w jego oczach cierpienie, jakby coś w nim pękło. Wiedziała, że trafiła w najbardziej wrażliwy punkt, najbardziej odsłonięty i w tamtym momencie złamała go tak samo, jak on złamał ją. Proste słowa potrafią mieć ogromną wagę, a odpowiednio użyte są jedną z najokrutniejszych broni.
Tamte myśli spowodowały, że cierpiała jeszcze bardziej. Cierpiała, ponieważ… Ponieważ zraniła mężczyznę, którego kochała.
Zaszkliły jej się oczy. Była zaskoczona, w jaką stronę skierowała myśli, a jeszcze bardziej wnioskami, do których doszła.
Pokochała mężczyznę, którego poślubiła, któremu dała dwójkę cudownych dzieci i który zaczął ją szanować. Mężczyznę, którego znała lepiej niż kogokolwiek innego, co ją zdumiało, biorąc pod uwagę, jak blisko jest zarówno z Harrym, jak i Ronem. Mężczyznę, do którego nie mogła przestać wracać i zawsze łatwo dawała kolejną szansę, pozwalając na kolejny dotyk, pocałunek, przelecenie. Tak szybko mu się poddała i zgodziła się na tyle rzeczy… Przyszło jej to dużo łatwiej, niż prośby od Rona, Harry’ego, czy jej współpracowników w pracy i Ministerstwie. Z nim zawsze było wszystko albo nic, nigdy jakoś nie potrafił tego wypośrodkować. Najpierw to on nie chciał przyznać, że coś między nimi było lub mogło być, później ona i teraz hm… znowu ona.
Przeklęła go. Pierw w myślach, a później głośno — na całą kuchnię. Zaczęła kląć na sukinsyna, w którym się zakochała, który wielokrotnie ją zranił i przez którego znowu źle się czuła, bo cierpiał. Koło się zamyka i przez to cierpiała jeszcze bardziej.
Siła, która pozwalała jej ustać, opuściła ją, powodując, że usiadła na podłodze. Hermiona zaczęła się śmiać, a po chwili chichotać. Później parskać i znowu się śmiać. Zapiszczała, jęknęła i zapłakała.
Kochała go. Kochała Draco Malfoya i go zraniła.
Merlinie. Teraz jej kolej na czołganie się przed nim.
________________________________________
Piątek, 9 lipca, 15:46
Hermiona po raz kolejny pojawiła się we dworze, chociaż tym razem tylko jedno dziecko pobiegło do pokoju, zanim zdążyła do końca wyjść z kominka. Nadąsany, markotny i zirytowany chłopiec (burzliwy miks, szczególnie jeżeli w grę wchodziły geny Draco), trzymał ją za dłoń, drugą niezauważanie sięgało do zajętej ręki.
— Nawet o tym nie myśl — powiedziała bez patrzenia Hermiona. Wiedziała, że chciał się podrapać jedną z wielu krost, które go obsypały.
— Ale swędzi… — zajęczał.
Przytaknęła w zrozumieniu, mówiąc:
— Wiem, kochanie, ale drapanie sprawi tylko, że będzie cię jeszcze bardziej swędziało.
W szkole Leo panowała ospa i nawet jeżeli natychmiast usunięto pacjenta zero, wśród dzieci zapanowała epidemia. Niestety jednak, jak wie większość rodziców, ten wirus zaraża, zanim zaczną pojawiać się objawy i jej syn był jednym z uczniów, którzy go złapał.
Hermiona zdecydowała, że ponownie wybierze mugolskie metody leczenia i pozwoli, by Leo zbudował sobie sam naturalną odporność na ospę. Wiedziała z własnego przykładu, że tej choroby doświadcza się tylko raz (chyba że jesteś wyjątkowym pechowcem i ponownie ją złapiesz — a wtedy przebiega to znacznie gorzej). Jednak najbardziej przykre i zwyczajnie mylące było to, że Święty Mungo czy Czarodziejskie Leki gwarantowały taką samą odporność, co mugolskie metody. Jasne, mieli lekarstwo, ale tylko na tę jedną, konkretną odmianę ospy.
Wierzyła, że lepiej będzie, jak Leo przejdzie ją raz i więcej nie będzie musiała się martwić.
— Chodź, znajdziemy tatę. Musi wiedzieć, co ma robić. Podobnie Kermit — dodała, powodując, że jej syn parsknął na ostatnie zdanie. Ostatnio nabyli kolejnego skrzata — „Dla dzieci”, jak powiedział Draco — Leo miał okazję nadać mu imię. A że był ogromnym fanem mapetów, szczególnie jednej zielonej żaby, to „Kermit” było pierwszym imieniem, o którym pomyślał.
Zawołała skrzata i zapytała, gdzie znajdzie Draco. Kermit lekko się wystraszył, kiedy zwrócono się do niego bezpośrednio, ale gdy tylko przeniósł wzrok na panicza, krzyknął z zaskoczenia.
— Paniczu Leo! Panicz ma smoczą ospę! Och nie, Kermit musi natychmiast panicza położyć! — stwierdził srogo elf. Hermiona uniosła brew na tę nagłą zmianę zachowania.
Gdy skrzat podszedł, by złapać dłoń swojego małego pana, Hermiona pokręciła głową.
— Nie, Kermicie. Leo ma ospę wietrzną — mugolską chorobę — powiedziała spokojnie, zatrzymując tym samym zawstydzonego skrzata.
— Ospę wietrzną, Pani? — zapytał. Hermiona przytaknęła i potrząsnęła dłonią, którą obecnie nie przyciskała ręki Leo do swojego uda (doskonale widziała, że w chwili, gdy go puści, natychmiast zacznie się znowu wściekle drapać). — Wszystko, czego potrzebuje, jest w tej torbie. Teraz powiedz, gdzie jest Draco? Muszę wam wyjaśnić, co trzeba robić i na co zwracać uwagę.
Kermit przytaknął, odsuwając się parę kroków.
— Pan Draco jest w swoim laboratorium.
Hermiona ponownie skinęła głową i skierowała tam swoje kroki. Zanim wyszła z pokoju, odwróciła się i powiedziała:
— Zawołam cię za kilka minut, dobrze? — Widząc, jak skrzat przytakuje, ponownie ruszyła w głąb dworu. Zanim weszła do laboratorium, zapukała dwa razy. Wchodząc do środka, szczelnie zamknęła za sobą drzwi. Dość szybko zauważyła, jak Draco pochylał się nad jednym ze stołów znajdujących się na drugim końcu pomieszczenia.
Poprawiła chwyt dłoni, w której trzymała Leo i już chciała podejść do Draco, gdy ten ostro i zimno rozkazał jej się zatrzymać i nie ruszać.
— Nie podchodź bliżej — odezwał się zjadliwie, jednak Hermionie wydawało się, że jest to bardziej spowodowane przedmiotem, nad którym obecnie pracował. Przynajmniej taką miała nadzieję.
We wrzącym kociołku kątem oka dostrzegła obrzydliwie, toksycznie zieloną substancję.
— Co robisz? — zapytała spokojnie, stojąc w miejscu. Leo wykorzystał ten moment i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, do którego nigdy wcześniej nie miał wstępu. Zatrzymał wzrok na małym, niebieskim zniczu, który stał oparty na drugim końcu stołu, znajdującego się tuż obok. Zniczu, który błyszczał. Hm… Ciekawe.
Draco mruknął coś pod nosem i z siłą odłożył trzymany przedmiot. Hermiona widziała, jak powstrzymuje się od głośnego przekleństwa, które cisnęło mu się na usta.
— Dalej pracuję nad przeklętymi artefaktami mojego wujka. Powiedziałem ci, byś nie podchodził bliżej, bo ten jest w szczególności paskudny i niebezpieczny dla mugoli — powiedział, przelotnie na nią patrząc, po czym przeniósł wzrok niżej, na swojego synka. — I dla półkrwistych — dokończył.
Niespodziewanie z wrzącego kociołka zaczęła wylewać się ciecz. Draco po prostu odsunął się, zupełnie jakby się tego spodziewał. Z sufitu wystrzelił snop czerwonego światła, neutralizując eksplozję i nie pozwalając się jej rozprzestrzenić. — Wyjdźcie. Wszystko, co znajduje się w tym pokoju, jest w tym momencie niestabilne.
Draco pogonił ich do drzwi i sam wyszedł, dokładnie je za sobą zamykając.
— I myślisz, że dobrym pomysłem jest, że dzieci odwiedzają cię tutaj, jeżeli istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że coś może wybuchnąć i je zranić?
Jego twarz była nieczytelna. Mimo to i tak wskazał głową na drzwi za sobą i powiedział:
— Pokój jest zaczarowany, by zagłuszyć i tłumić każdą eksplozję czy silny i agresywny przedmiot, który może lub nie w każdej chwili nieodpowiednio zareagować. Zamykanie drzwi uaktywnia ten czar i wszystko poprawnie funkcjonuje. Rano jeszcze raz dokładnie sprawdziłem, by mieć pewność, że wszystko prawidłowo działa.
Hermiona jeszcze przez moment wpatrywała się w Draco i dopiero po dłuższej chwili przytaknęła. Cóż, na pewno nie ułatwiał jej wyjaśnienia całej sytuacji i oczyszczenia ich relacji. Jej wewnętrzna lwica przebudziła się przez rodzącą się w Hermionie determinację. Draco nie sprawi, że odejdzie z podkulonym ogonem. Będzie walczyła o szczęście swoje i swojej rodziny.
Wyrwała się ze swojego świata, czując potrząśnięcie ręki.
— Oczywiście. Wracając, przyszłam powiedzieć ci, że Leo ma ospę wietrzną — mruknęła po chwili. Draco słysząc jej słowa, przeniósł swój wzrok na krosty pokrywające skórę jego syna. — Przyniosłam wszystkie jego lekarstwa i maści na świąd — kontynuowała niezrażona. — Nie chciałam iść do Munga po zastrzyk i szczepionkę. Nie gwarantują stuprocentowej odporności.
Pospiesznie skinął głową i razem odeszli od laboratorium. Hermiona przeklinała się, pragnąc, by ostatnie tygodnie nigdy się nie wydarzyły, dzięki czemu mogłaby wszystko jeszcze raz przeżyć, dokonując lepszych wyborów, jednak po tak długim czasie nawet zmieniacze czasu nie gwarantowały swojej skuteczności.
Hermiona puściła dłoń syna i podbiegła do męża.
— Muszę z tobą porozmawiać o tym, co robić i na co powinieneś zwracać uwagę, jeżeli chodzi o ospę Leo. Nie powinien zdrapywać…
Gdy rodzice oddalili się szybkim krokiem w głąb korytarza, a mama recytowała wyjątkowo spokojnemu ojcu, co może, a czego nie może, nie zwrócili uwagi, że Leo nie szedł za nimi. Ten z cierpliwością czekał, gdy rodzice skręcą, mając nadzieję, że całkowicie o nim zapomną.
Miał szczęście — oboje zniknęli, pozostawiając Leo samemu sobie. Po cichu odwrócił się i otworzył drzwi do laboratorium ojca. Jego ręce aż świerzbiły z chęci złapania tego niebieskiego znicza i zabawy nim. Był zmęczony ciągłym swędzeniem i nie for… for-s-s… for-so-wa-niem się, jak mówiła mama, co znaczyło tyle, że całe dnie miał leżeć w łóżku i nic nie robić. Na początku nawet mu się to podobało, ale dość szybko zaczął się nudzić. Książki przeczytał po sto razy i nie chciało mu się czytać ich po raz sto pierwszy. Dodatkowo w czasie, w którym powinien chodzić do szkoły, nie mógł oglądać telewizji…
Mama nie zawsze była miła…
Zaglądając do pokoju, Leo dość szybko dostrzegł interesującą go zabawkę i bez chwili zastanowienia, ruszył w jej kierunku. Pamiętając słowa ojca, uważał na to, by nie podejść zbyt blisko stołu, przy którym tamten wcześniej pracował. Zatrzymał się i już prawie, prawie…!
Jednak nie był w stanie dosięgnąć znicza, musiał podejść bliżej, co oznaczało, że musiał zbliżyć się i obejść zakazany stół.
Biorąc głęboki oddech i uważnie obserwując otoczenie oraz nie spuszczając oka z kociołka, Leo zrobił pierwszy krok. Zamarł, czekając, czy coś się stanie, jednak kiedy nic się nie wydarzyło, z ulgą wypuścił wstrzymane powietrze. Z zadowoleniem wyciągnął się i sięgnął po znicz. Otworzył szeroko oczy, gdy niebieskie skrzydła rozłożyły się, a piłeczka zaczęła drżeć w jego dłoni, gotowa do lotu.
Usatysfakcjonowany z dobrze wykonanego zadania, wyszedł z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi i biegnąc w stronę salonu.
Szkoda, że nie odwrócił się, by sprawdzić, czy drzwi rzeczywiście domknęły się do końca.
Piątek, 9 lipca, 16:13
Hermiona pokazywała Draco i rozentuzjazmowanemu Kermitowi, jak aplikować maść kojącą na krosty Leo. Obaj przytaknęli, gdy zapytała, czy wszystko zapamiętali.
Wzdychając z ulgą, wyprostowała się i puściła syna.
— W porządku. Będę już szła — mówiąc to, popatrzyła na Draco, jakby niemo prosząc, aby zapytał, czy nie zostałaby jeszcze na chwilę. Naprawdę nie wiedziała, jak poruszyć temat, o którym chciałam z nim porozmawiać i nie była do końca pewna, czy to był dobry moment, zważając na pozostałą dwójkę znajdującą się z nimi w pokoju.
Nie zapytał. Zamiast tego odwrócił się i bez słowa ponownie ruszył w głąb korytarza. Zdenerwowana, ale i zdeterminowana, szybko sprawdziła, czy lekarstwa są dobrze zamknięte i odłożone na półkę, by po chwili próbować go dogonić.
— Draco! Draco, zaczekaj — zawołała. Dziękowała w duchu, że się zatrzymał. Dobiegła do czekającego męża i stanęła przed nim.
— Przepraszam — zaczęła, jednak nie zdążyła powiedzieć nic więcej, ponieważ przerwał jej dochodzący z głębi głośny huk eksplozji. Wystraszona, odwróciła się w tamtym kierunku, widząc, jak Draco robi to samo. Zbyt późno zrozumieli, że wybuch miał miejsce w laboratorium. Z laboratorium, które miało szeroko otwarte drzwi.
Słyszeli dudnienie i poczuli chorobliwie słodki zapach kwasu. Powoli zwrócili się ku sobie, jednak Draco zdecydowanie szybciej oprzytomniał i wyciągnął w kierunku Hermiony rękę.
Wszystko potoczyło się jakby w zwolnionym tempie.
Dłoń Draco, która mocno ścisnęła jej ramię, była ciężka, uziemiając ją, nawet jeżeli instynkty mówiły Hermionie, żeby przysunęła się do niego, by móc porządnie go chwycić. Ich ciała zderzyły się ze sobą, a twarze odbijały zmartwienie i zaniepokojenie. Siła i waga Draco jednak wygrała, powodując, że Hermiona była zmuszona do cofnięcia się. Przez nagłą zmianę kierunku i napór, który czuła, potknęła się o własne nogi. Eksplozja spowodowała pożar nie tylko w laboratorium, ale natychmiast zajęła połowę korytarza. Pochłaniając znajdujący się w powietrzu tlen, płomienie rosły w zastraszającym tempie, zbliżając się do nich z zaskakującą prędkością. Wyglądały, jakby się szatańsko uśmiechały, celując prosto w Hermionę, która upadła, popchnięta przez Draco na ziemię.
Dosłownie sekundę później, pożoga dotarła do nich. Jakimś cudem Draco przeturlał się tak, że leżał na Hermionie, zakrywając ją całym swoim ciałem i rzucając wokół nich bardzo silną barierę chroniącą. Ogień uderzył w nich, próbując przebić się i spalić na popiół. Odgłos pożaru rósł z każdą chwilą, przenikając myśli i zabierając ze sobą pomysły o wydostaniu się. Draco mocno trzymał Hermionę, pokrywając jak najwięcej jej ciała swoim, zmuszając, by wtuliła swoją twarz w jego tors.
Płomienie lekko osłabły, jednak w ich miejsce usłyszeli obrzydliwy dźwięk ssania.
Draco zaryzykował, unosząc głowę i zauważając dziwnie poczerniały korytarz, jednak ani jednego płomienia. Natychmiast wstał, pociągając żonę i pchając ją przed siebie, wierząc, że to jedyna droga ucieczki. Musiał wydostać ich wszystkich, zanim…
Pokój ponownie eksplodował. Tym razem Draco spodziewał się tego i nie przestawał pchać Hermiony w kierunku salonu, gdzie wcześniej zostawili Leo z Kermitem. Od razu spostrzegł skrzata, który stał przy swoim paniczu, chroniąc go, nakazując mu skulić się w kącie najbliżej okien. Elf zauważył ich i natychmiast podbiegł, spotykając się z nimi w połowie drogi.
— Kermicie, natychmiast zabierz stąd pozostałe skrzaty. Idź! — wykrzyczał Draco, przekrzykując ryk dochodzący zza drzwi. Wydawało się, że ogień posiadał własną świadomość, bawiąc się z nim, zupełnie jak drapieżnik bawi się ze swoją ofiarą przed zjedzeniem jej. Zabiciem.
Powietrze w pokoju zaczynało być duszące i wręcz namacalne, gdy oboje dobiegli do swojego syna. Draco rzucił zaklęcie, rozbijając nim szybę, dzięki czemu jego rodzina mogła wydostać się z tego piekła.
— Uciekajcie jak najdalej od domu — krzyczał, jednocześnie pomagając synowi, a po chwili żonie przejść przez okno. Żadne z nich nie zwracało uwagi na rany, które powodowało popękane szkło.
Hermiona potknęła się, próbując gwałtownie odwrócić się w stronę, z której przyszła, gdy dotarła do niej przerażająca myśl.
— Aurelia! — wykrzyczała i ruszyła, próbując ponownie wejść do domu.
— Stój! — odkrzyknął Draco, blokując drogę, zanim zdążyła postawić nogę na podłodze i wypchnął ją po raz drugi przez okno. Jego twarz wyrażała zmartwienie, ukryte pod zawziętością. Z rany na głowie, która znajdowała się w samym środku rosnącego siniaka, obficie sączyła się krew.
Leo nie zwracał uwagi na matkę, biegnąc i zatrzymując się dobre kilkaset metrów od domu na granicy dworu przy różanym dziedzińcu.
— Nie możemy jej zostawić, Draco! Musimy ją uratować! — krzyczała Hermiona, walcząc z nim o ponowne wdarcie się do płonącego budynku.
— Nie, Hermiono! — Draco ponownie odepchnął ją, samemu jednak nie przechodząc przez okno. Hermiona płakała, przenosząc na niego wzrok. — Pójdę po nią, ale ty musisz być jak najdalej od domu i pilnować Leo. Wezwij pomoc! — rozkazał jej i z ostatnim popchnięciem, w końcu zrobiła krok w tył. Patrzyła, jak Draco otwiera drzwi i znika w korytarzu.
Potykając się i całkowicie zawierzając życie swojej córki w jego rękach, Hermiona pobiegła, ile sił do swojego syna, czując, że jego ciepło i brak głębokich ran, jest dla niej ogromnym oparciem.
— Mamusiu — wyszeptał Leo, wtulając się w nią. Hermiona pochyliła się, czując piekący ból. Nie mogła ich stracić. Nie mogła. Jej pięknej córeczki i irytującego, diabelnie uroczego męża. Przypominając sobie słowa Draco, sięgnęła drżącą ręką po różdżkę i wysłała patronusa. Długo nie trwało, a zaczęły się przed nią pojawiać całe tuziny skrzatów domowych pracujących we dworze — nie do końca była to pomoc, której oczekiwała. Stworzenia natychmiast podbiegły do swojej pani, która przez siłę wyobraźni, grającej jej teraz przed oczami najgorsze scenariusze, uklękła skulona na ziemi.
— Aurelio, och Aurelio — płakała. — Czy ktokolwiek z was wie, gdzie jest Rei? — zapytała desperacko, szukając na ich twarzach choćby drgnięcia, które potwierdziłoby, że znali odpowiedź na jej wołanie. Skrzaty popatrzyły najpierw po sobie, po czym co do jednego nieszczęśliwie zaprzeczyły ruchem głowy.
Widząc to, Hermiona zakwiliła, czując, jak jej serce wypełnia trwoga.
— Nie! — krzyknęła, gdy w tym momencie przed jej oczami zawaliło się całe skrzydło, w którym znajdowało się laboratorium. Obawiała się najgorszego. Przeraźliwe larum, które z siebie wydawała, wypełniało jej uszy. Naprędce próbowała wstać, potykając się i biegnąc w stronę domu. W tym właśnie momencie pojawili się w końcu aurorzy na początku dziedzińca, gdzie czekała Hermiona z Leo. Część z nich zamarła na rozgrywającą się przed nimi scenę, lecz w mgnieniu oka otrząsnęli się z osłupienia i zaczęli na przemian rzucać Aguamenti, Finite Incantatem czy Impervious, by zatrzymać szalejącą pożogę lub chociaż zacząć ją kontrolować, mając nadzieję na zminimalizowanie strat tylko do jednego skrzydła dworu. Niestety ogień nie odpowiadał na żadne z zaklęć, mogłoby się wydawać, że te nawet go wzmacniają.
Dziedziniec zapełnił się większą ilość aurorów, a Hermiona z każdą chwilą coraz bardziej się bała. Czarodzieje walczyli z płomieniami, jednak Draco i Aurelii dalej nigdzie nie było widać.
— Hermiona! — zawołał ktoś, jednak w stanie, w którym się teraz znajdowała, nie potrafiła rozpoznać kto. Myślała tylko o rodzinie, modląc się, by jej mąż i córka lada moment pojawili się przed nią cali i zdrowi. Nie traciła nadziei.
— Hermiona! — Poczuła, jak przewraca się na ziemię i jest przygnieciona przez czyjeś ciało. Dotarło do niej, że z zaciśniętą mocno w dłoni różdżką, nieświadomie zbliżyła się do ruin dworu.
— Hermiono, nie! — Przed oczami pojawiła się zmartwiona twarz Harry’ego, jednak wydawało się, że go nie rozpoznaje. Wzrok miała utkwiony ponad jego ramieniem — na ciągle płonący budynek i dobiegający dookoła trzask ognia.
— Nie możesz tam wejść! Dwór lada moment może się zawalić!
— Ale oni tam są! Rei i Draco — powiedziała niejasno, szarpiąc się teraz z dwoma ciałami, które ją przytrzymywały.
To uczucie było okropne, wręcz agonalnie bolesne. Każda sekunda wydawała się trwać godziny, dni. Tak bardzo pragnęła wbiec do szczątków domu i znaleźć dwie ukochane osoby, a jednak była rozdarta, wiedząc, że musi tu zostać dla Leo i zaufać Draco.
Szamocząc się w ramionach Harry’ego, dostrzegła w jednym z wyżej położonych okien zszokowany wyraz twarzy. Równocześnie zdała sobie sprawą, że niebawem płomienie, które wyglądały, jakby głodne pożerały budynek, miały dosięgnąć właśnie tam.
Krzyknęła i wskazała w tamtym kierunku. Harry natychmiast zauważył, co się dzieje i sam coś krzyknął — nie obchodziło jej jednak co. Wyrwała mu się i pobiegła w stronę domu. Paru aurorów już tam czekało, kryjąc się przed spadającym szkłem, gdy Draco ponownie uderzył ramieniem w szybę.
Hermiona bez problemu mogła dostrzec, jak języki ognia coraz śmielej zaglądają do pokoju. Trzymający przed sobą drobne ciało Draco, uważał na wystające elementy. Aurorzy na dole unieśli różdżki i gdy Aurelia została zrzucona, natychmiast przechwycili ją zaklęciem, spowalniając jej upadek, dzięki czemu Harry bez problemu mógł ją złapać.
Czując ogromną ulgę, że udało im się, Hermiona spotkała Harry’ego w połowie drogi, wyciągając ramiona po swoją córkę. Oboje upadli na kolana, gdy zrozumieli, że jest nieprzytomna. Hermiona niepewnie sprawdziła jej puls.
Jest! Czuje go! Ledwie, ale czuje!
Przytulając mocno Aurelię, Hermiona odważyła się spojrzeć w tamtą stronę. Dokładnie w tym momencie ujrzała, jak kolejna eksplozja — tym razem w foyer — wyrywa swoją siłą kawałki drewna i marmuru, który jeszcze parę godzin wcześniej tworzył ścianę. Gruz rozprysnął się w każdym kierunku i uderzył w tył głowy Draco.
Wyleciał przez okno, nie spodziewając się uderzenia, ale aurorzy na szczęście czekali w gotowości.
Hermiona była rozdarta. Nie pragnęła niczego innego, jak podbiec do nich i sprawdzić, czy z Draco wszystko w porządku. Świeże łzy zaczęły tworzyć na jej policzkach kolejne smugi, a ona walczyła sama ze sobą — musiała zdecydować: jej ukochane dziecko czy miłość życia — najgorszy koszmar matki.
Czyjaś dłoń pociągnęła ją za bark, odsłaniając Aurelię. Rude włosy zakryły jej przez chwilę obraz, jednak tak samo szybko jak się pojawiły, zniknęły — tym razem z ciałem Rei.
— Hermiono, musimy wszystkich was stąd zabrać — powiedział Harry, gdy Hermiona obserwowała, jak Ron znika jej z oczu. Jakby nic nie słysząc, natychmiast podbiegła do męża, który bezwiednie leżał na ziemi, gdzie aurorzy prześcigali się z rzucaniem na niego zaklęć diagnozujących i leczniczych.
Upadła przy nim na kolana, na oślep szukając jego dłoni.
— Draco, Draco! Obudź się! — płakała, łapiąc go za ramię i mocno potrząsając. — Proszę, obudź się — szlochała.
Ktoś chwycił ją za ramię, równocześnie trzymając Draco za zniszczoną i rozdartą koszulę i już po chwili poczuła znajomy ucisk towarzyszący teleportacji.
________________________________________
Środa, 14 lipca, 12:19
— Hermiono. Hermiona!
Ktoś potrząsał ją za ramię, wybudzając z krótkiej drzemki. Unosząc głowę, spojrzała zamglonym wzrokiem przed siebie. Chwilę jej zajęło, zanim rozpoznała Ginny.
— Idź do domu, skarbie. Potrzebujesz właściwego odpoczynku i snu.
Wyprostowała się na krześle, które przysunęła wcześniej bliżej łóżka Draco i równocześnie pocierając ze zmęczeniem oczy, rozciągnęła plecy, licząc, że się bardziej rozbudzi. Od kiedy cała jej rodzina pojawiła się w Mungu, miała ciemne worki pod oczami, świadczące o niedostatecznej ilości snu. Na szczęście i ona, i Leo mieli tylko parę zadrapań i siniaków, które dość szybko się zagoiły. Bez jej zgody zaaplikowano Leo również lekarstwo na ospę, co rozbudziło w niej rozdrażnienie, gdy tylko zauważyła jego efekty na skórze syna.
Aurelia… Według uzdrowiciela jej też nic nie było. Nawdychała się trochę dymu i poparzyła prawe ramię, co również sprawnie zostało wyleczone, więc po nocy spędzonej w szpitalu na obserwacji, mogła wraz z bratem udać się do Nory.
No i Draco. Hermiona bezmyślnie wpatrywała się w leżącego nieruchomo na łóżku męża. Głowę miał owiniętą bandażami, a wściekle fioletowe siniaki zdobiące czoło pozostawiono, by naturalnie się zagoiły. Na ramionach miał ciężkie oparzenia trzeciego stopnia. Uzdrowiciel z zapałem zabrał się za ich leczenie, rzucając na nie czary chłodzące i wlewając do gardła Draco różne eliksiry, które miały za zadanie przyspieszyć regenerację tkanek. Pozostałą część jego ciała pokrywały siniaki i rany spowodowane potłuczonym szkłem i kawałkami gruzu, które bezlitośnie rozcinały skórę.
Pozwolono jej go odwiedzić, ale pierwsze co zrobiła, to dokładnie sprawdzenie swoich dzieci. Widząc jednak Draco, zaczęła jeszcze mocniej płakać. Nie sądziła, że jeszcze ma w sobie jakiekolwiek łzy po ostatnich miesiącach, ale wyglądało na to, że jej ciało ukryło gdzieś ich szczątki, które mogła uwolnić na widok Draco zarówno w poczuciu ulgi, jak i ogromnym smutku. Po tamtym silnym uderzeniu stracił przytomność. Kiedy po raz pierwszy weszła do jego pokoju, zastała uzdrowiciela, który akurat zmieniał przesiąknięte krwią bandaże na głowie Draco.
Wielokrotnie powtarzali czary, zamykając rany i zmieniając opatrunki. Dopiero po chwili poinformowali ją o jego stanie, mówiąc, że ciało zamknęło się w sobie i obudzi się najpewniej dopiero za dzień czy dwa. Wyszli, zostawiając Hermionę samą i od tego czasu ledwo co opuszczała pokój.
— Hermiono, proszę. Leo i Aurelia potrzebują mamy. Martwią się o swoich rodziców. — Te słowa rozrywały serce Hermiony. Pragnęła jednocześnie zostać przy Draco, ale Ginny miała rację — dzieci znacznie bardziej jej teraz potrzebowały.
Ponownie westchnęła i niepewnie wstała. Nie poprawiło to za bardzo tego, jak wyglądała — zielone szaty, które dostała na przebranie w zamian za te prześmiardnięte dymem i spalenizną, okropnie się pomarszczyły, z włosów dalej dało się wyczuć ten charakterystyczny zapach, a to, że wyglądała na wykończoną, tylko bardziej podkreślało, jak się obecnie czuła. Nie zaprzątała sobie głowy dbaniem o siebie przez te ostatnie kilka dni, miała dużo ważniejsze sprawy. Każdą wolną minutę spędzała przy łóżku Draco, modląc się, by się szybko obudził. By był zdrowy.
Niestety nie był.
— Dobrze — wyszeptała. Powoli pochyliła się i pocałowała Draco w policzek, czując, że usta byłyby zbyt aroganckim wyborem. Prostując się, popatrzyła na niego i poczłapała za lekko uspokojoną już Ginny.
Środa, 14 lipca, 12:29
Hermiona wraz z Ginny pojawiły się przed Norą i równo ruszyły ku tylnym drzwiom prowadzącym do kuchni.
Z salonu dobiegały ciche dźwięki i lekki gwar. Kiedy dzieci ją zauważyły, natychmiast zeskoczyły z kanapy i podbiegły do niej, rozrzucając ciastka, którymi wcześniej poczęstowała je Molly.
Hermiona zaparła się, ale to i tak nie pomogło. Zachwiała się, gdy Rei i Leo z impetem na nią wpadli i wczepili się w jej ubranie, wtulając swoje twarze w brzuch matki. Położyła dłonie na ich głowach, uspokajająco gładząc po włosach.
— Przepraszam, kochani — powiedziała miękko. — Już wszystko w porządku.
Musiało minąć parę długich minut, gdy Hermiona mogła w końcu oswobodzić się z żelaznego uścisku i usiąść na kanapie. Zarówno Rei, jak i Leo, od razu znaleźli się przy niej, wdrapując na kolana. Hermiona mocno ich przytuliła, czując nagle ogarniający ją smutek i żal, że ostatnie dni spędziła przy łóżku ich ojca, modląc się, by szybko do nich wrócił.
— Czy tato już się obudził? — zapytała cicho Aurelia, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami, czekając na dobre wieści.
Powoli zaprzeczyła ruchem głowy i mocniej przytuliła córkę.
— Tata po mnie wrócił — wyszeptała niesamowicie cicho dziewczyna, ukrywając twarz w piersiach Hermiony. — Tata po mnie wrócił i teraz nie może się obudzić. Przepraszam, mamusiu — płakała.
Hermiona zamarła, słysząc słowa Aurelii. Siedzący obok Leo popatrzył na jej reakcję z równie smutną twarzą.
— Nie. To nie jest twoja wina, że tatuś się jeszcze nie obudził. Jego ciało potrzebuje odpoczynku, by mógł dojść do siebie i wyzdrowieć, co znaczy, że aby do tego doszło, musi dużo spać.
Molly znajdująca się po drugiej stronie pokoju dyskretnie wyszła, wyganiając przy tym z salonu innych domowników.
— Ale gdybym się nie bawiła na schodach, tata nie musiałby mnie szukać, ale kiedy usłyszałam ten głośny huk, przestraszyłam się i schowałam, przez co tata nie mógł mnie znaleźć — dalej szlochała nieskładnie Aurelia.
Hermiona pokręciła głową.
— Nie, kochanie. To nie jest twoja wina. Gdyby twój tata po ciebie nie poszedł, ja bym to zrobiła. Chciałam wbiec i cię wyciągnąć, ale tata na to nie pozwolił. Sam po ciebie pobiegł, kochanie. Tak bardzo cię kocha i nie pozwoli, by cokolwiek ci się stało. Woli, by to jemu stała się krzywda niż tobie.
Jej słowa nie uspokoiły dziewczynki, a nawet sprawiły, że bojąc się o tatę, zapłakała jeszcze bardziej, mocząc przy tym koszulę matki.
________________________________________
Środa, 14 lipca, 21:23
Hermiona krytycznie oceniła swoje odbicie w lustrze. Spała przez parę godzin, po czym przekąsiła coś i wykąpała się, zmywając z siebie brud i osad z ostatnich pięciu dni. Mimo tego że dalej była zmęczona, odświeżenie pozwoliło jej poczuć się dużo lepiej. Wiedziała, że musi być w domu dla swoich dzieci, nawet jeżeli pragnęła być pierwszą osobą, którą zobaczy po przebudzeniu jej mąż — nie tyle dla komfortu, ile po prostu przeproszenia i powiedzenia tego, o czym do tej pory milczała. Myślała o nim w każdej minucie i modliła się, by się wybudził.
Wyszła z łazienki i przeszła przez krótki korytarz, gdzie zatrzymała się, by zerknąć do pokoju, w którym Molly pozwoliła jej położyć dzieci spać na dwóch pojedynczych łóżkach. Zaśnięcie nie zajęło im długo. Bez słowa wycofała się i zamknęła za sobą drzwi, po czym skierowała się do salonu znajdującego się piętro niżej. Zastała w nim Molly i Artura, którzy cicho rozmawiali. Gdy weszła, unieśli wzrok, spoglądając na nią.
— Och, Hermiono, kochanie. Zostań i prześpij się jeszcze trochę. Draco jest w dobrych rękach, a ty tylko się wykończysz na tym szpitalnym krześle.
Hermiona przytaknęła w zrozumieniu, ale i tak podeszła do kominka.
— Wrócę za parę godzin. Nie martw się, Molly — powiedziała przed zniknięciem z małym, pewnym uśmiechem.
Pojawiła się w foyer Świętego Munga i powoli wspięła się parę pięter do pokoju Draco. Gdy weszła, powitał ją taki sam widok, jak wcześniej. Przygnębiona z powodu braku zmiany, ponownie usiadła na krześle przy łóżku i chwyciła Draco za rękę.
Przez najbliższe minuty Hermiona zastygła w bezruchu, dalej jednak uważnie doszukiwała się jakichkolwiek zmian na twarzy męża, którą teraz pokrywały szramy, czekające na wyleczenie.
— Przepraszam, Draco — wymruczała, mocniej ściskając jego dłoń. Uważała, że powoli wariuje, rozmawiając z nim, gdy spał, ale musiała wydusić z siebie te słowa. — Przepraszam, że skłamałam. Kocham cię. Skłamałam, tylko dlatego, żeby zranić cię za to wszystko, co mi zrobiłeś — wyszeptała, dalej czując lekkie ukłucie bólu na wspomniane uczucie. — A teraz jesteś tutaj i śpisz, po tym, jak zaryzykowałeś życie dla naszej córki. Gdy widziałam, jak wbiegasz w te płomienie, wiedziałam, że nie pozwolisz, by cokolwiek jej się stało, ale nie mogłam znieść myśli, że mogłabym cię... was, stracić. Muszę przyznać, że była głupia. — Zaśmiała się krótko pod nosem. — Jestem pewna, że będziesz się cieszył, wypominając mi to.
Nagle dłoń, którą trzymała, drgnęła. Zamarła na moment, czekając na to, co się stanie. Słyszała, jak serce głośno bije jej w piersi. Patrzyła uważnie, czy wyobraźnia nie płata jej figla.
Poczuła, jak Draco powtórzył gest.
Z trudem przełknęła ślinę.
— Draco? — wyszeptała z niepokojem, pochylając się tak, by móc wyłapać najmniejszy skurcz mięśni. Złapała go obiema rękami za dłoń, a on ponownie ją uścisnął. Powoli otworzył oczy.
— Merlinie, Draco! — Prawie wykrzyczała wysokim tonem, rzucając się na niego i mocno przytulając. — Przepraszam, przepraszam, przepraszam — powtarzała, nie zważając na lecące po policzkach łzy ulgi.
Draco uniósł słabe ramię i objął ją w talii, odwzajemniając uścisk. Odsunęła się, by móc na niego spojrzeć, a mówiąc dokładniej, w jego oczy. Uśmiechnęła się, a spokój, jaki czuła, biła z całej jej postawy. Położyła delikatnie dłoń na policzku Draco i oparła swoje czoło o jego.
— Kocham cię — powiedziała wprost.
Poczuła, a raczej zobaczyła, jak ten zamiera. Tym razem odsunęła się na większą odległość, siadając na łóżku, jednak nie zdjęła dłoni z jego policzka.
— Naprawdę. Kocham cię. Zraniłeś mnie tyle razy i na tyle różnych sposobów, ale jakimś cudem po drodze cię pokochałam — kontynuowała przyciszonym głosem. — I kiedy tamtego dnia zapytałeś mnie, czy cię kocham, skłamałam, by się na tobie odegrać za wszystko, co mi zrobiłeś. By uzyskać swoją zemstę, a ciebie ukarać. Czy możesz to sobie wyobrazić, Draco? — zapytała, przenosząc wzrok na swoje kolana. — Czy możesz sobie wyobrazić zemstę na tym, który posiada moje serce? Oboje się nie oszczędzaliśmy, używaliśmy najostrzejszych słów, najbardziej okrutnych zachowań przeciwko sobie, tylko po to, by się zranić. Wykorzystywaliśmy to do zmniejszenia naszego własnego cierpienia. Naprawdę cię przepraszam. Jest mi tak strasznie przykro i źle... Jedyne co mogę teraz zrobić, to poprosić cię o przebaczenie w ten sam sposób, o to samo, o które ty wcześniej prosiłeś mnie tyle razy.
Nie podnosiła wzroku, bojąc się, że na twarzy Draco ujrzy odrzucenie. Czyli tak się czuł za każdym razem, prosząc ją o wybaczenie, a nigdy go nie otrzymując.
— Jak Aurelia? — wycharczał Draco.
Hermiona poderwała głowę, próbując ukryć zaskoczenie i uczucie odepchnięcia, które pojawiło się, gdy zignorował jej pytanie. Mimo to uśmiechnęła się na myśl o całej i zdrowej córce.
— Jest bezpieczna, Draco. Tylko dzięki tobie. Tak się bałam o nią i o ciebie. Dawno nie byłam tak przerażona, jak wtedy, gdy czekałam na zewnątrz na jakikolwiek informację o was. — Zamilkła, zastanawiając się przez chwilę, po czym uniosła dłoń i lekko uderzyła go w ramię.
— Nigdy więcej mi tego nie rób. Przestraszyłeś mnie na dobre kilka lat, idioto — zbeształa go półpoważnie. — A to za to, że nie pozwoliłeś mi wrócić po Aurelię. Gdybym tylko wtedy trzeźwo myślała, nie omieszkałabym potraktować cię jakimś naprawdę wymyślnym przekleństwem.
Draco parsknął na jej słowa.
— Nigdy byś się przecież na to nie zdobyła, Hermiono. A jeżeli chodzi o tamto… Wiedziałem tylko, że moje dziewczęta muszą być bezpieczne. Tylko to się liczyło. — Odwrócił się, by móc spojrzeć jej prosto w oczy. — Nigdy nie mógłbym ci pozwolić wrócić do tego domu. I tak, nadal cię kocham i będę kochał, Hermiono, i nigdy nie pozwolę, być się narażała. Tak, Aurelia dalej tam była, ale powinnaś wiedzieć, że prędzej bym umarł, niż pozwolił, by cokolwiek się jej stało.
Hermiona przymknęła powieki, wyobrażając sobie, co by było, gdyby coś stało się jej córce. Gwałtownie je jednak otworzyła, kiedy dotarło do niej, co powiedział.
— Dalej mnie kochasz? — wyszeptała.
Draco powoli położył swoją dłoń na jej drobniejszej.
— Tak, dalej cię kocham. I zawsze będę.

10 komentarzy:

  1. ...
    ....
    ....
    Niedługo północ a ja ryczę jak bobrzyca. Nie wiem dlaczego - cała ta historia wywołuje we mnie silne emocje :)
    O mój Berlinie!
    Ten Draco! Nie mam pojęcia co napisać. Obecnie jestem raczej zasmarkana i zbieram z ziemi szczękę. Wow. Wow. Może rano napiszę coś co nie będzie bełkotem :D
    Kawał dobrej roboty ❤
    Pozdrawiam,
    A.C

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Merlinie. Mugolska autokorekta i te sprawy :D
      A.C

      Usuń
    2. Dziękuję za tak cudowny komentarz! :D Takie słowa sprawiają, że mam poczucie dobrze wykonanej roboty :D <3

      Usuń
  2. Tak dawno nie komentowałam (chyba kilka lat?:D), ale pod takim tekstem naprawdę warto. Bardzo uzależniające opowiadanie, cierpliwie czekałam na kolejne części - a było na co. Cieszę się, że po tym wszystkim, co oboje przeżyli, w końcu zaznali trochę szczęścia.

    Brawo, Rzan, świetna robota. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham twoje tłumaczenia, z niecierpliwością czekam na epilog :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba jeszcze nigdy nie komentowałam, poważnie, zawsze uważałam że cokolwiek napiszę to będzie to niewystarczające. A jednak wchodzę tu prawie codziennie żeby sprawdzić czy przypadkiem nie ma zakonczenia tej historii, którego parę innych osób też pewnie wyczekuje. Tak więc, wiedz, że ludzie tu jeszcze są i cierpliwie czekają, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć!
    Minęło dużo czasu od publikacji ostatniej części, a ja wciąż tutaj zaglądam, czekam na kolejny rozdział i łudzę się, że nie porzuciłaś tego tłumaczenia. Jest bardzo dobre, czekając na dalsze losy przeczytałam już chyba ze dwa razy od początku, poczułam, że to było mi potrzebne po bardzo długiej przerwie od Dramione . No i postanowiłam, że postaram się systematycznie komentować, mając nadzieję, że ten jeden komentarz więcej będzie dla Ciebie jakąś motywacją.
    Pozdrawiam i życzę weny,
    Ta, której imienia nie wolno wymawiać...

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za komentarz! Każde zdanie powoduje u mnie szeroki uśmiech oraz jest motywacją do dalszej pracy :)