2014/12/31

[T][Z] Cztery Filary (1/4)


Tytuł: Cztery filary
Autor: OhTex
Zgoda: jest!
Status: Zakończony
Wsparcie: Rasp., Fantasmagoria.~ - dziękuję!:* 

Pairing: Brak, Opowiadanie o Czterech Filarach Hogwartu.
Rozdział: pierwszy, drugi, trzeci, czwarty.
 
Miecz


Godric czuł tę wagę i chłód.

Spojrzał na mężczyzną naprzeciw siebie. Niecałe dwa okresy letnie temu musiałby zadzierać głowę, jednak teraz mógł bez problemu spojrzeć swojemu ojcu w oczy.

— Twój miecz, ojcze?

— Tak. Mój. — Borin Gryffindor poklepał swojego syna po ramionach. Wiatr tańczył wokół nich, rozwiewając rudą brodę Borina i nowy płaszcz Godrica. — Weź go ze sobą w podróż.

Oczy Godrica ślizgały się po gładkim metalu, podziwiając kunszt. W połowie ostrza zauważył rysę i przypomniał sobie, że ojciec zdobył ją podczas turnieju. Miecz jego ojca. Kiedy był chłopcem, Godric był nim zafascynowny. Obserwował jak cała postawa Borina zmienia się za każdym razem, gdy ten go trzymał. Jego plecy prostowały się, barki wydawały się szersze, a włosy czerwieńsze. Godric złapał za rękojeść, ważąc żelazo w swej dłoni. Zmarszczył w konsternacji czoło.

— Nie trzyma się go komfortowo.

— Nie, chłopcze. Ale wydaje mi się, że o to właśnie chodzi. — Borin zaśmiał się tak głośno, że słychać było go nawet na wrzosowiskach.

— Co to znaczy? — Godric schował miecz do pochwy, którą miał przy swoim pasie. Śmiech momentalnie zamarł na wargach Borina. Ponownie położył swoją dłoń na ramieniu syna i tym razem tam ją zostawił.

— Musisz nauczyć się tego samemu, ja nie mogę tego zrobić — uśmiechnął się gdzieś pod tą rudą brodą. — Idź już. Pisz, kiedy będziesz mógł.

— Dobrze. — I miał to myśli.

Poprawił swój pakunek na plecach i przytulił ojca. Wrzosowiska rozprzestrzeniały się dookoła nich, dzikie i mgliste, nawet w świetle dnia. Były odosobnione i łatwo można było się na nich zgubić. Ale Godric znał to miejsce całe swoje życie. Przerażało i ekscytowało go to, co się za nim znajdowało.

— Ojcze! — zawołał przekrzykując wiatr. — Dlaczego miecz? Mam już przecież różdżkę.

Nawet z tak daleka mógł usłyszeć śmiech swojego ojca. Tak, będzie za tym tęsknić.

— Różdżka pomoże ci tylko przeciwko magicznej rasie, mój chłopcze! Ale każdy zrozumie, co znaczy skierowane ku nim ostrze miecza!

* * *


Prawie dwadzieścia lat później, miecz Borina Gryffindora wisiał w Hogwarcie, w komnatach Godrica nad jego łóżkiem. Zużyty i z widocznym dotknięciem czasu, ale niemniej okazały do trzymania. Teraz jednak przyszedł czas na coś nowego. Na coś, co zaznaczałoby początek życia Godrica w Hogwarcie.

Jego zadanie zajęło mu całe lato, ale kiedy wrócił z nowym mieczem w dłoni, wiedział, że było warto.

Godric najpierw pokazał go Rowenie. Ona wręcz pożądała takich rzeczy — przedmiotów praktycznie drżących od magii i potęgi. Wiedział, że była najlepsza z nich w wydaniu pierwszego osądu.

— Och, jest wybitnie zrobiony, Godricu! — Koniuszkiem palca przesunęła po lśniącym srebrze miecza, zatrzymując się na wrytych inicjałach przyjaciela. — Goblińska robota, mam rację? — Nachyliła się, a jej oddech zamglił ostrze. Powietrze i metal. Jej dłoń unosiła się nad rękojeścią, opuszkami prawie dotykając rubinów.

— Mogę?

Godric kiwnął na zgodę głową i kobieta płynnym, zwinnym ruchem chwyciła miecz. Sprawdziła jego wagę, przerzuciła z jednej ręki do drugiej, po czym zmarszczyła czoło.

— Musi być lepiej wyważony dla ciebie, niż dla mnie. Nie jest on… zbyt wygodny do dzierżenia.

— Nie jest — odparł Godric, a przed jego oczami mignął mu obraz ojca; słowa, które ten tak dawno wypowiedział, w końcu zostały przez niego zrozumiane.

— Sięgałbyś wtedy po niego zbyt pochopnie. — Rowena wpatrywała się w niego swoim wszystkowidzącym spojrzeniem. Odłożyła miecz z powrotem na stół i odwróciła się. — Jak prawdziwie. Jak mądrze.

* * *


Oślepiające światło przebijało się przez zmierzch. Nikt jednak nie był w stanie odwrócić wzroku. Nikt nie był w stanie nawet krzyknąć, by spróbować to zatrzymać. Przód i tył, przód i tył. Atak, blok — tak długo, aż nikt nie mógł powiedzieć, kto co zrobił — albo co ważniejsze — kto wygrywał w tej ostatniej i największej walce.

Ta walka, była zupełnie różna od wszystkich pozostałych, jakie stoczyli Godric z Salazarem. Często się pojedynkowali przed dziećmi, jako pokaz swoistego rodzaju sztuki. Przeważnie obaj mieli wtedy na ustach szelmowskie uśmieszki i śmiali się, rzucając w siebie prześmiewczymi oszczerstwami. Rzadko kiedy którykolwiek z nich wygrywał; przeważnie Helga lub Rowena ogłaszała remis, a wtedy studenci klaskali, nie mogąc doczekać się, aż sami będą mogli spróbować.

Teraz jednak nie było żadnego uśmiechu. Nozdrza Godrica były rozszerzone, a jego rude włosy prawie tak dzikie jak spojrzenie w jego oczach. Mocno zaciskał szczękę, jednak dla świata wyglądało to tak, jakby chciał krzyczeć. Twarz Salazara była stoicka — zawsze był dobry w ukrywaniu swojego gniewu — ale jego oczy były pełne zjadliwości i determinacji. Ruszał się szybciej od Godrica, jego zaklęcia rzucane były z większą wartkością. Ale Godric był twardy. Wyglądało to, jakby Salazar próbował przeklnąć górę zamiast człowieka.

Czerwony, niebieski, fioletowy, czerwony, żółty. Znowu niebieski, różne odcienie. Zaraz potem dwa wybuchy srebra. I obie różdżki wyleciały z rąk właścicieli.

W ten sposób często kończyły się ich pojedynki — obaj zostawali rozbrojeni. Przez ledwie chwilę wpatrywali się w siebie, jakby sprawdzali, czy kłótnia pomiędzy nimi dalej jest żywa. Wtedy Salazar zanurkował po swoją, leżącą gdzieś pod nim w trawie różdżkę. Odwrócił się jednak, kiedy Godric wystawił nogę, powodując, że Salazar przewrócił się, by po chwili poczuć na swojej szyi coś ostrego i zimnego.

Nad nim stał Godric z mieczem w ręku. Mógł zobaczyć ponad jego ramieniem Helgę i Rowenę. Rowena szlochała, a twarz drugiej kobiety była kredowobiała. Salazar spojrzał na Godrica, szarość spotkała brąz, woda zderzyła się z ogniem.

— To oszustwo! — zauważył.

— Może — warknął Godric. — Ale sam nie trzymasz się już zasad, stary przyjacielu.

Salazar parsknął pusto i poczuł, jak krew zaczyna ściekać mu po skórze.

— Zawsze zastanawiałem się, dlaczego cały czas nosiłeś przy sobie ten cholerny miecz.

— Każdy rozumie wymierzone w niego ostrze miecza, Salazarze. — Godric zwiększył na moment nacisk, tuż przed całkowitym odpuszczeniem go. — Nawet ty.

Schował miecz do pochwy przy swoim biodrze i dalej wpatrywał się w Slytherina. Wyglądał on na tak małego, zupełnie inaczej niż mężczyzna, którego spotkał tak dawno temu. Może ten mężczyzna był martwy, pochowany głęboko pod kamieniem, metalem i krwią? Może żył gdzieś daleko? W każdym razie, Godric nie chciał widzieć tego nieznajomego z nazwiskiem swojego przyjaciela.

— Idź — wychrypiał, a jego głos nagle brzmiał jakby był dawno nieużywany. — Odejdź stąd. Chcemy pokoju. Tutaj nie ma miejsca na nienawiść w sercach dzieci.

Po tych słowach odwrócił się i odszedł w stronę zamku. Nie potrzebował patrzeć na Salazara, by wiedzieć, że ten odejdzie. Godric wygrał ich ostatnią walkę.

Ale doszedł do wniosku, ściskając mocno rękojeść miecza, że wygrana wcale nie smakowała jak wiktoria.

Rozdział: pierwszy, drugi, trzeci, czwarty.

2 komentarze:

  1. O mamo! Cudowne, powiem Ci, że przeczytałam kilka dni temu początek Diademu i nie spodobał mi się tak bardzo jak to. Tak samo przeczytałam początek Seven Times i mam wrażenie, że to całkiem dwie inne osoby tłumaczyły! Nie wiem czy takie krótkie teksty lepiej Ci się tłumaczy, czy może to dobór bety, ale... Całkiem inaczej zdania składane, wybierana kolejność słów i dobór słów. Czytało się lekko, z przyjemnością. Uśmiechałam się jak do sera, gdy Godric rozmawiał z ojcem, czułam jego złość w walce ze Slytherinem i jego smutek, gdy "wygnał" starego przyjaciela. Lecę czytać o Rowenie ! A to kocham! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. <3 wydaje mi się, że to inny rodzaj jakby tekstu xD Tutaj mamy obyczajówkę raczej, gdzie Seven Times jest typowym angstem xD Oba teksty tłumaczyło mi się bardzo dobrze i szybko :) A może to wina oryginałów?:D

      <3

      Usuń

Bardzo dziękuję za komentarz! Każde zdanie powoduje u mnie szeroki uśmiech oraz jest motywacją do dalszej pracy :)