Tytuł: Cztery filary
Autor: OhTex
Zgoda: jest!
Status: Zakończony
Wsparcie: Rasp., Fantasmagoria.~ - dziękuję!:*
Pairing: Brak, Opowiadanie o Czterech Filarach Hogwartu.
Rozdział: pierwszy, drugi, trzeci, czwarty.
Miecz
Godric czuł tę wagę i chłód.
Spojrzał na mężczyzną naprzeciw siebie. Niecałe dwa okresy letnie temu
musiałby zadzierać głowę, jednak teraz mógł bez problemu spojrzeć
swojemu ojcu w oczy.
— Twój miecz, ojcze?
— Tak. Mój. — Borin Gryffindor poklepał swojego syna po ramionach. Wiatr
tańczył wokół nich, rozwiewając rudą brodę Borina i nowy płaszcz
Godrica. — Weź go ze sobą w podróż.
Oczy Godrica ślizgały się po gładkim metalu, podziwiając kunszt. W
połowie ostrza zauważył rysę i przypomniał sobie, że ojciec zdobył ją
podczas turnieju. Miecz jego ojca. Kiedy był chłopcem, Godric był nim
zafascynowny. Obserwował jak cała postawa Borina zmienia się za każdym
razem, gdy ten go trzymał. Jego plecy prostowały się, barki wydawały się
szersze, a włosy czerwieńsze. Godric złapał za rękojeść, ważąc żelazo w
swej dłoni. Zmarszczył w konsternacji czoło.
— Nie trzyma się go komfortowo.
— Nie, chłopcze. Ale wydaje mi się, że o to właśnie chodzi. — Borin
zaśmiał się tak głośno, że słychać było go nawet na wrzosowiskach.
— Co to znaczy? — Godric schował miecz do pochwy, którą miał przy swoim
pasie. Śmiech momentalnie zamarł na wargach Borina. Ponownie położył
swoją dłoń na ramieniu syna i tym razem tam ją zostawił.
— Musisz nauczyć się tego samemu, ja nie mogę tego zrobić — uśmiechnął
się gdzieś pod tą rudą brodą. — Idź już. Pisz, kiedy będziesz mógł.
— Dobrze. — I miał to myśli.
Poprawił swój pakunek na plecach i przytulił ojca. Wrzosowiska
rozprzestrzeniały się dookoła nich, dzikie i mgliste, nawet w świetle
dnia. Były odosobnione i łatwo można było się na nich zgubić. Ale Godric
znał to miejsce całe swoje życie. Przerażało i ekscytowało go to, co
się za nim znajdowało.
— Ojcze! — zawołał przekrzykując wiatr. — Dlaczego miecz? Mam już przecież różdżkę.
Nawet z tak daleka mógł usłyszeć śmiech swojego ojca. Tak, będzie za tym tęsknić.
— Różdżka pomoże ci tylko przeciwko magicznej rasie, mój chłopcze! Ale
każdy zrozumie, co znaczy skierowane ku nim ostrze miecza!
* * *
Prawie dwadzieścia lat później, miecz Borina Gryffindora wisiał w
Hogwarcie, w komnatach Godrica nad jego łóżkiem. Zużyty i z widocznym
dotknięciem czasu, ale niemniej okazały do trzymania. Teraz jednak
przyszedł czas na coś nowego. Na coś, co zaznaczałoby początek życia
Godrica w Hogwarcie.
Jego zadanie zajęło mu całe lato, ale kiedy wrócił z nowym mieczem w dłoni, wiedział, że było warto.
Godric najpierw pokazał go Rowenie. Ona wręcz pożądała takich rzeczy —
przedmiotów praktycznie drżących od magii i potęgi. Wiedział, że była
najlepsza z nich w wydaniu pierwszego osądu.
— Och, jest wybitnie zrobiony, Godricu! — Koniuszkiem palca przesunęła
po lśniącym srebrze miecza, zatrzymując się na wrytych inicjałach
przyjaciela. — Goblińska robota, mam rację? — Nachyliła się, a jej
oddech zamglił ostrze. Powietrze i metal. Jej dłoń unosiła się nad
rękojeścią, opuszkami prawie dotykając rubinów.
— Mogę?
Godric kiwnął na zgodę głową i kobieta płynnym, zwinnym ruchem chwyciła
miecz. Sprawdziła jego wagę, przerzuciła z jednej ręki do drugiej, po
czym zmarszczyła czoło.
— Musi być lepiej wyważony dla ciebie, niż dla mnie. Nie jest on… zbyt wygodny do dzierżenia.
— Nie jest — odparł Godric, a przed jego oczami mignął mu obraz ojca;
słowa, które ten tak dawno wypowiedział, w końcu zostały przez niego
zrozumiane.
— Sięgałbyś wtedy po niego zbyt pochopnie. — Rowena wpatrywała się w
niego swoim wszystkowidzącym spojrzeniem. Odłożyła miecz z powrotem na
stół i odwróciła się. — Jak prawdziwie. Jak mądrze.
* * *
Oślepiające światło przebijało się przez zmierzch. Nikt jednak nie był w
stanie odwrócić wzroku. Nikt nie był w stanie nawet krzyknąć, by
spróbować to zatrzymać. Przód i tył, przód i tył. Atak, blok — tak
długo, aż nikt nie mógł powiedzieć, kto co zrobił — albo co ważniejsze —
kto wygrywał w tej ostatniej i największej walce.
Ta walka, była zupełnie różna od wszystkich pozostałych, jakie stoczyli
Godric z Salazarem. Często się pojedynkowali przed dziećmi, jako pokaz
swoistego rodzaju sztuki. Przeważnie obaj mieli wtedy na ustach
szelmowskie uśmieszki i śmiali się, rzucając w siebie prześmiewczymi
oszczerstwami. Rzadko kiedy którykolwiek z nich wygrywał; przeważnie
Helga lub Rowena ogłaszała remis, a wtedy studenci klaskali, nie mogąc
doczekać się, aż sami będą mogli spróbować.
Teraz jednak nie było żadnego uśmiechu. Nozdrza Godrica były
rozszerzone, a jego rude włosy prawie tak dzikie jak spojrzenie w jego
oczach. Mocno zaciskał szczękę, jednak dla świata wyglądało to tak,
jakby chciał krzyczeć. Twarz Salazara była stoicka — zawsze był dobry w
ukrywaniu swojego gniewu — ale jego oczy były pełne zjadliwości i
determinacji. Ruszał się szybciej od Godrica, jego zaklęcia rzucane były
z większą wartkością. Ale Godric był twardy. Wyglądało to, jakby
Salazar próbował przeklnąć górę zamiast człowieka.
Czerwony, niebieski, fioletowy, czerwony, żółty. Znowu niebieski, różne
odcienie. Zaraz potem dwa wybuchy srebra. I obie różdżki wyleciały z rąk
właścicieli.
W ten sposób często kończyły się ich pojedynki — obaj zostawali
rozbrojeni. Przez ledwie chwilę wpatrywali się w siebie, jakby
sprawdzali, czy kłótnia pomiędzy nimi dalej jest żywa. Wtedy Salazar
zanurkował po swoją, leżącą gdzieś pod nim w trawie różdżkę. Odwrócił
się jednak, kiedy Godric wystawił nogę, powodując, że Salazar przewrócił
się, by po chwili poczuć na swojej szyi coś ostrego i zimnego.
Nad nim stał Godric z mieczem w ręku. Mógł zobaczyć ponad jego ramieniem
Helgę i Rowenę. Rowena szlochała, a twarz drugiej kobiety była
kredowobiała. Salazar spojrzał na Godrica, szarość spotkała brąz, woda
zderzyła się z ogniem.
— To oszustwo! — zauważył.
— Może — warknął Godric. — Ale sam nie trzymasz się już zasad, stary przyjacielu.
Salazar parsknął pusto i poczuł, jak krew zaczyna ściekać mu po skórze.
— Zawsze zastanawiałem się, dlaczego cały czas nosiłeś przy sobie ten cholerny miecz.
— Każdy rozumie wymierzone w niego ostrze miecza, Salazarze. — Godric
zwiększył na moment nacisk, tuż przed całkowitym odpuszczeniem go. —
Nawet ty.
Schował miecz do pochwy przy swoim biodrze i dalej wpatrywał się w
Slytherina. Wyglądał on na tak małego, zupełnie inaczej niż mężczyzna,
którego spotkał tak dawno temu. Może ten mężczyzna był martwy, pochowany
głęboko pod kamieniem, metalem i krwią? Może żył gdzieś daleko? W
każdym razie, Godric nie chciał widzieć tego nieznajomego z nazwiskiem
swojego przyjaciela.
— Idź — wychrypiał, a jego głos nagle brzmiał jakby był dawno
nieużywany. — Odejdź stąd. Chcemy pokoju. Tutaj nie ma miejsca na
nienawiść w sercach dzieci.
Po tych słowach odwrócił się i odszedł w stronę zamku. Nie potrzebował
patrzeć na Salazara, by wiedzieć, że ten odejdzie. Godric wygrał ich
ostatnią walkę.
O mamo! Cudowne, powiem Ci, że przeczytałam kilka dni temu początek Diademu i nie spodobał mi się tak bardzo jak to. Tak samo przeczytałam początek Seven Times i mam wrażenie, że to całkiem dwie inne osoby tłumaczyły! Nie wiem czy takie krótkie teksty lepiej Ci się tłumaczy, czy może to dobór bety, ale... Całkiem inaczej zdania składane, wybierana kolejność słów i dobór słów. Czytało się lekko, z przyjemnością. Uśmiechałam się jak do sera, gdy Godric rozmawiał z ojcem, czułam jego złość w walce ze Slytherinem i jego smutek, gdy "wygnał" starego przyjaciela. Lecę czytać o Rowenie ! A to kocham! <3
OdpowiedzUsuń<3 wydaje mi się, że to inny rodzaj jakby tekstu xD Tutaj mamy obyczajówkę raczej, gdzie Seven Times jest typowym angstem xD Oba teksty tłumaczyło mi się bardzo dobrze i szybko :) A może to wina oryginałów?:D
Usuń<3