2015/01/11

[T][Z] Cztery Filary (4/4)

Tytuł: Cztery filary
Autor: OhTex
Zgoda: jest!
Status: Zakończony
Wsparcie: Rasp., Fantasmagoria.~ - dziękuję!:* 
Pairing: Brak, Opowiadanie o Czterech Filarach Hogwartu.
Rozdział: pierwszy, drugi, trzeci, czwarty.
N/T: Ostatnia część i wiecie co na koniec powiedziała autorka? Że pisząc Cztery Filary, dużo korzystała z Google Translatora, ponieważ angielski nie jest jej ojczystym językiem. Więc chyba tak źle mi nie poszło, prawda?;)



Medalion


Krzesło było twarde, z prostym oparciem, jednak ojciec Salazara siedział w nim każdego dnia.

Gdy Salazar miał siedem lat, ojciec podniósł go i usadził na nim bez słowa wyjaśnienia. Chłopiec zamrugał, zaczynając się wiercić, a stopy zwisały mu nad podłogą. Swoimi lekko pulchnymi palcami chwycił podłokietniki z ciemnego drewna.

Spojrzał na swojego ojca, który stał naprzeciw niego z założonymi na piersi rękami.

— Podoba ci się moje krzesło?

Salazar szybko przytaknął, nie chcąc go urazić. Nieczęsto mógł spędzić czas w gabinecie ojca, nie mówiąc już o siedzeniu przy jego biurku, więc nie chciał przegapić tej okazji.

— Więc jest twoje — zaśmiał się mężczyzna, co samo w sobie było rzadkością. — Jednak jeszcze nie teraz. Kiedy tylko twoje stopy będą mogły dotknąć podłogi.

Salazar zerknął na nie i pomyślał, że czas oczekiwania będzie niemiłosiernie długi.

— Zobacz. — Ojciec położył przed nim ogromny tom. — Chciałem, abyś to zobaczył.

Salazar pochylił się i dostrzegł strony wypełnione nazwiskami. Po chwili mężczyzna przerwał przewracanie kartek, zatrzymując się na ostatniej zapisanej stronie. Jego duży palec wędrował w dół i spoczął na znajomo brzmiącym imieniu.

Salazar Slytherin.

Chłopiec nachylił się bardziej, prawie ześlizgując się z krzesła.

— Twoje nazwisko jest ważne, suge gutxi* — Salazar uśmiechnął się na przydomek, który jego ojciec używał tylko okazjonalnie. Wydawało się, że dziś miał dobry humor. — Twoje imię jest nie tylko twoim, ale również moim… — Jego palec przesunął się do Zigora Slytherina — Jak również twojej matki...

Cecily Ashdown

— I mojego ojca...

Itzal Slytherin.

— Rozumiesz? — Mężczyzna bacznie na niego spojrzał.

Salazar przytaknął, zastanawiając się, czy powiedział prawdę.

— Nasze pochodzenie jest wszystkim czym jesteśmy. Bez nazwisk przed nami, nasz świat nigdy zostałby napisany.

Salazar wpatrywał się w swoje nazwisko na papierze pragnąc, aby obok pojawiło się inne. Brat z którym mógłby się bawić — ktoś, z kim mógłby biegać i udawać, że byli diabelskimi czarnoksiężnikami lub odważnymi rycerzami. Albo młodsza siostra, na którą mógłby uważać — ktoś, kogo mógł rozśmieszać swoimi głupimi żarami i jeść czerwone jagody pod stołem, gdzie kucharz nie mógłby ich znaleźć.

Jednak Salazar Slytherin wciąż tkwiło tam samotnie; czarny atrament przeciw kremowej barwie wyniszczonego papieru.

— Pewnego dnia, dopiszesz więcej nazwisk — powiedział jego ojciec, zamykając księgę i odkładając ją z powrotem na półkę. — I twoi synowie po tobie.

Umysł Salazara wirował na myśl o dziesięcioleciach — wiekach! — kolejnych pokoleń Slytherinów, którzy mogliby zobaczyć rzeczy, o których on nawet nie śnił, i którzy mogliby zbierać archiwa, jakich nawet sobie nie wyobrażał.

Ojciec podniósł go i ponownie postawił na podłodze. Jego dłonie spoczęły na ramionach chłopca.

— Nasze pochodzenie jest czymś, co musimy zachować za wszelką cenę. Musisz je chronić, Salazarze.

— Będę, ojcze — odpowiedział, wypychając dumnie pierś.

— Dobrze. — Mężczyzna usiadł przy biurku. — Możesz odejść, suge gutxi.

Salazar zrobił jak rozkazał mu ojciec i opuścił jego gabinet, kierując się w stronę własnego pokoju. Minął księgi, łóżko i kociołek, zatrzymując się dopiero przy drewnianym pudełku na pobliskim parapecie.

Pogrzebał w mokrej trawie i mchu, po czym wyciągnął cienkiego, zaskrońca, którego znalazł dzień wcześniej. Złapał go w swoje małe rączki, gładząc ostrożnie palcem jego grzbiet.

— Ojciec powiedział, że jesteśmy tacy sami - ty i ja. Suge gutxi — szeptem wysyczał. — Mały wąż.

* * *


— Więc… co to jest, Salazarze?

Zapytany zerknął znad swojego kielicha, by zobaczyć wpatrującego się w niego Godrica. Zapadła wokół nich noc i Wielka Sala opustoszała.

Dzieci dawno poszły do łóżek, a Rowena i Helga niedługo po nich, zostawiając ich dwójkę wygodnie usadowionych w ciszy przy jednym z palenisk.

— Co masz na myśli?

— Doskonale wiesz. Nosisz go cały wieczór, czekając aż ktoś z nas zapyta o niego. — Godric w irytacji ugryzł wnętrze policzka.

Nowy i cenny medalion lśnił wokół jego szyi. Salazar uniósł go, studiując i podziwiając jak szmaragdowe S odbijało światło ognia.

— To medalion, Godricu. Symbol rodzinnego dziedzictwa.

— Dziedzictwa? Wydaje mi się, że jest nim twój dwór — odpowiedział mężczyzna, unosząc brew.

— Dwór jest niczym, to tylko kamień i drewno. On symbolizuje dużo wspanialszy skarb. — Kręcąc głową, Salazar wpatrywał się w płomienie.

— Niczym poza kamieniem i drewnem? — roześmiał się Gryffindor. — Wielu zabiłoby za twój dwór, stary przyjacielu. — Jego oczy ponownie powędrowały do medalionu. — Musi więc być dla ciebie bardzo drogi.

— I jest. - Salazar zawahał się, ale w końcu zdjął go i podał Godricowi. — Otwórz go.

Gryffindor wpatrywał się ciekawie w medalion, ostrożnie wyciągając rękę, po czym otworzył go i zajrzał do środka. Salazar obserwował go z rozbawianiem, widząc jak na twarzy przyjaciela pojawia się rozczarowanie.

— Kawałek papieru.

— Tak — roześmiał się Slytherin, gdy ramiona drugiego mężczyzny opadły w geście rozczarowania. — Czegoś się spodziewałeś? Kawałka bezcennego diamentu? Pukla włosów veeli**?

— Na pewno czegoś bardziej przejmującego od kawałka papieru. — Godric odwzajemnił uśmiech.

— Wyjmij go.

Opierając medalion o swoje kolano, delikatnie wyciągnął z niego papier i rozłożył go. Wpatrywał się w niego wygładzając o kolano.

— To twoi przodkowie?

— Od momentu spisania drzewa genealogicznego— mówiąc to, samemu zerknął na papier, wodząc wzrokiem po nazwiskach, zaczynając od swojego, przez ojca, dziadka i starsze, aż do ponownego pojawienia się Salazar Slytherin

— Niekończący się cykl? — zapytał Godric, studiując nazwisko przyjaciela.

— Tak.

— Imponujący czas, Salazarze. Musisz mnie tego nauczyć — zagwizdał mężczyzna. Zwinął papier i umieścił z powrotem w medalionie, zamykając go. — Do tego wyśmienity kunszt. Szmaragdy?

— Tak.

— Jest wysokiej jakości, Salazarze — zamruczał, zwracając naszyjnik. — Jednak nie jestem do końca przekonany, co za sobą niesie.

Biorąc kolejny łyk wina odpowiedział:
— Nie zrozumiesz, Godricu. Twój ród...

— Jest tak samo arystokratyczny, co twój — przerwał mu Gryffindor.

— Zgadza się — zaczął ostrożnie Salazar, nie chcąc rozdrażnić lwa. — Jednakże twój ród nie był tak uważnie śledzony, dokumentowany, tak ostrożnie ochraniany...

— Jeżeli mówisz to co myślę, że mówisz… — ponownie przerwał z głośnym sapnięciem.

— Każdy z mojej rodziny miał dziewiczą magię w ich krwi, Godric. Nie możesz temu zaprzeczyć.

— Nie, nie mogę, nawet nie mam ku temu potrzeby. Ale dalej nie potrafię dostrzec, co w tym fakcie jest takiego ważnego — roześmiał się Gryffindor.

— Przyrzekłem swojemu ojcu, że będę to chronił — Slytherin odpowiedział z zawziętością w oczach.

— To jest to co miał na myśli? Pilnować, by utrzymać czystą krew?

Tak naprawdę, Salazar sam nie wiedział. Podejrzewał, że dobrze odgadł jego intencje, ale wiedział też, że równocześnie mógł być pouczony po prostu o ochronę kroniki.

Faktem jest, że każda osoba w księdze była czystej krwi czarownicą lub czarodziejem. Było z dumą zaznaczone przy każdym imieniu. Salazar nie mógł tego zignorować. Nie mógł być również pierwszą osobą, która skalałaby księgę przez wpisanie do niej nazwiska,mugolaków, których Godric witał z otwartymi ramionami.

Dlatego też nie odpowiedział przyjacielowi.

W zamian sucho życzył mu dobrej nocy i wyszedł, kierując się w stronę swoich komnat, z nagle pogorszonym przez przeciwną opinię przyjaciela, humorem.

Gdyby tylko jedno z nich mogło go zrozumieć. Nie czułby się wtedy taki samotny.

* * *


Medalion ciężko zwisał z jego szyi.

Z każdym krokiem po nierównej ziemi odbijał się od jego piersi z głuchym uderzeniem. Nie zauważył tego wcześniej, ale podczas swoich przygód miał obok siebie Godrica, który rozpraszał go różnymi opowieściami i żartami.

Mężczyzna zatrzymał się, obserwując swój parujący oddech.

Mile przed nim była pustka, mógł się o to założyć. Nic więcej, tylko delikatnie biała ziemia i zielonoczarne drzewa. Nie był pewien, czy ten widok go koił, czy przerażał.

Gdyby tylko oni tutaj byli...

Nie.

Było na to już zbyt późno i nie było potrzeby, by myśleć o nich teraz, gdy byli tak daleko za nim. I gdy przed nim majaczyła wyglądająca na wygodną karczma, którą pamiętał sprzed paru lat, gdy wraz z Godriciem jednego lata uciekli ze szkoły bez mapy i celu.

Przedzierał się przez zaspy śniegu, zmuszając się do koncentracji na tym co robił, tak by mógł jak najszybciej być jak najdalej od Hogwartu, a nie na przyjaciołach, których za sobą zostawił.

Prawie mu się udało, gdy zatrzymał się nagle przy kolejnym gąszczu krzaków.

Gdzieś po jego prawej stronie był wąż.

Zawahał się chwilę, przed ponownym ruszeniem poprzez śnieg, tym razem w jego stronę. Znalezienie węża tak daleko na północ, szczególnie w srogiej zimie, było bardzo niezwykłe. Odgarnął biały puch, wdzięczny swoim skórzanym rękawicom i znalazł wijącego się gada na mokrym mchu. Schylił się i go podniósł.

— Chodź ze mną, natrix***.

Wąż nie protestował, gdy mężczyzna ostrożnie ułożył go w swojej kieszeni.

Zadowolony z ratunku, wrócił na swój szlak, przedzierając się poprzez drzewa. Jego dłoń instynktownie zacisnęła się na medalionie wokół szyi. Po raz pierwszy od wielu dni był zadowolony, że opuścił Hogwart.

Uśmiechnął się, widząc oślepiający płomień pochodni karczmy, migoczący pomiędzy drzewami. Pomyślał o kawałku papieru wewnątrz swojego medalionu i o krześle ojca z prostym oparciem.

Wąż w jego kieszeni zwinął się ciaśniej.

* * *

*tłumaczenie z… baskijskiego :D
** wiem, że po polsku to wila, ale nie uznaję po prostu tej pisowni i zostawiam veela - oryginał.
*** gatunek węża trawiastego
Rozdział: pierwszy, drugi, trzeci, czwarty.

2 komentarze:

  1. Hej, hej!
    Powiem ci, że Cztery Filary mnie oczarowały. Opowiadanie ma taki magiczny charakter, a dodatkowo każda część w jakiś sposób różni się od siebie. W końcu każda jest przeznaczona innemu założycielowi. Chyba najbardziej podobała mi się część o Rowenie, nie wiem dlaczego, ale najmocniej zapadła mi w pamięć.
    Byle więcej takich tekstów!
    Bianka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć! Dziękuję za komentarz :)
      Miałam podobnie! Była to część, która chyba najbardziej mną wstrząsnęła, zachowanie jej córki... i rozterki Roweny. Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu :)

      Pozdrawiam!

      Usuń

Bardzo dziękuję za komentarz! Każde zdanie powoduje u mnie szeroki uśmiech oraz jest motywacją do dalszej pracy :)