Tytuł: Połechtać ego
Autor: Mistress Slytherin
Tłumacz: Rzan.
Fandom: Harry Potter
Pairing: Salazar Slytherin/Godryk Gryffindor
Zgoda:czekam
Beta: Fantasmagoria.~ Się napracowała i jeżeli znajdziecie błędy, będą one tylko moją winą!
Gatunek: coś a'la porn with plot
Ostrzeżenia:18+, kanon ze wstydu poszedł w las.
Salazar Slytherin mocno zmarszczył brwi widząc żółte paskudztwo, które zebrało się wokół kociołka studenta. Pozostała piątka uczniów, którzy byli na tyle odważni, by wybrać jego lekcje (bez wątpienia byli od Godryka i Helgi), stała przezornie przy stole. Dziecko, rudowłosy bachor z większą ilością piegów niż komórek mózgowych piorunowało go płonącymi, zielonymi oczami. Salazar, niezauważalnie zabrał głęboki, uspokajający oddech i lekkim ruchem ręki zlikwidował bałagan.
Zastanawiał się, jak uczeń mógł zrujnować tak prostą miksturę, jednak już po chwili zauważył pokrojone złotookie. Pokrojone! złotookie, które powinny być posiekane! i dlaczego, och, dlaczego zgodził się nauczać tę klasę?
— Co zrobiłeś źle? — zapytał gładkim tonem, który jednocześnie oznaczał wszystko i nic.
— Dołączyłem do tej klasy — odpowiedział chłopak, na co Salazar zmarszczył brwi i pochylił się nad nim.
— Co proszę? — spytał; w jego tonie dało się wyczuć groźbę.
Chłopiec nie drgnął i Slytherin zastanawiał się, czy dzieciak słyszał pogłoski. Pogłoski, które w końcu on sam zapoczątkował, aby uczniowie byli jak najmniej problematyczni... chociaż niektórzy się nie złamali. Tak jak ten.
— Musiałem uczynić źle przez dołączenie do tej klasy, profesorze. Co ja wtedy sobie myślałem? Powiem ci co myślałem, myślałem:Och, hej! Wyzwanie!, ale nie! W zamian utknąłem tu z tobą! — Chłopiec złapał haust powietrza tak jakby miał być jego ostatnim.
Salazar mocniej się skrzywił.
— Pardon? — wysyczał niebezpiecznie.
Twarz chłopca zaczerwieniła się, praktycznie zlewając z jego włosami i powodując, że jego piegi stały się bardziej widocznie.
— Ty! Myślałem, że będziesz straszny, ale nie jesteś! Jesteś spokojny! Zawsze pierdolenie spokojny! Cholera, ja potrzebuję jakiejś przygody!
Brew Salazara drgnęła. Czyli chłopak był nie tylko bezczelny, ale też miał masochistyczne skłonności…
Sanya, pomożesz mi? — zasyczałi uśmiechnął się krzywo, gdy uczeń pobladł i całkowicie zamarł wyczuwając wspinającego się po nodze węża.
— Co...? — Chłopiec próbował przełknąć ślinę czując, jak wąż muska jego penisa.
Ach, rumieniec powrócił, a Salazar nie mógł powstrzymać wypływającego mu na usta uśmieszku. Ponownie pochylił się nad nim tak, że ich twarze dzieliło tylko kilka cali.
— Dołączyłeś do mojej klasy dla dreszczu emocji? — zapytał miękko, zauważając, że jego pupilek wyjrzał przez ciasno zapięty kołnierz chłopaka i groźnie na niego syczy. Dzieciak mógł tylko jęknąć ze strachu. — To jest moje zwierzątko, chłopcze. Umiesz rozpoznać ten gatunek?
— N-nie, profesorze — wyszeptał uczeń, zerkając na węża.
Salazar zacmokał i cofnął się.
— Dam ci podpowiedź. Jest trujący i może zabić jednym ugryzieniem. — Chłopiec ponownie zaskomlał, ale nic na to nie odpowiedział. Salazar pokręcił w smutku głową. — Nie? A co powiesz w takim razie na to... — Podniósł rękę i pogłaskał delikatnie głowę gada. — To prawda, że zabija jednym ugryzieniem, ale śmierć następuje dopiero po siedmiu dniach... Siedmiu długich, wypełnionych bólem dniach.
Zastanawiał się, czy chłopiec zemdleje; w sumie to miał nawet na to nadzieję.
— Och i przez to, że jest magiczna, skutkiem ubocznym działania antidotum na jej jad jest charłactwo — dodał po chwili namysłu.
Tak jak przypuszczał, oczy chłopka wywróciły się, a sam wspomniany przewrócił się tracąc przytomność. Sonya wysunęła się spod jego ubrań i wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie — cóż, w każdym razie na tyle na ile jakikolwiek wąż mógł wyglądać.
— P-profesorze — wyszeptał przestraszony jeden z pozostałych uczniów.
— Hmm? — mruknął nieobecnie wspomniany.
— On... nie umrze, prawda? — zapytało przerażone dziecko.
— Nie dziś — odpowiedział z uśmiechem Salazar. — Ale umrze, jeżeli jeszcze raz przerwie moją lekcję — wysyczał przed wyjściem z klasy pozostawiając za sobą zszokowanych studentów.
Kiedy tylko odszedł kawałek, wyciągnął ze swojej kieszeni żywą mysz i upuścił gryzonia na podłogę, by Sonya mogła go złapać. — Dziękuję, kochana — wysyczał łagodnie.
— Żaden problem. Wiesz, że uwielbiam to tak samo jak ty. — Salazar uśmiechnął się; tak, wiedział o tym.
Jego dobry humor jednak wyparował podczas lunchu, kiedy to skonfrontował się z Helgą. Lojalna aż do przesady o zbyt miękkim sercu uważała, że jego działania w kierunku jej studenta były lekkomyślne i niepotrzebne.
Jednak nie to go zaniepokoiło. Helga, której delikatna i łagodna natura była szeroko znana powiedziała mu, że życzy mu śmierci. Ona życzyła mu śmierci! Walczył z ukłuciem, które spowodowały te słowa, ale sam fakt, że Helga była jedyną z tych nielicznych osób, o których myślał jako swoich przyjaciołach i nie powiedziała tego do tej pory uderzyło w czuły punkt, którego istnienia nawet siebie nie podejrzewał.
— Życzysz mi śmierci? — zapytał ją, nienawidząc tego jak pokonany brzmiał. Najwidoczniej nie słyszała lub wolała nie słyszeć zranienia w jego głosie. Lub — podpowiadała mu jakaś część jego mózgu — nie dba czy ciebie zraniła.
— Wydaje ci się, że jesteś taki wielki, gdy krążysz po tych salach i syczysz na każdego swe obelgi? — Salazar uważał teraz i chłonął każde jej słowo; każde kolejne przeszywało go coraz bardziej. — Założę się, że nawet własna matka ciebie nienawidziła, prawda? — Praktycznie krzyczała na niego, nie widząc tego, jak się wzdrygnął.
To była prawda, że matka go nienawidziła, ponieważ zaraz po narodzinach jego ojciec poświęcił całą swoją uwagę właśnie jemu, zostawiając ją jej wymysłom, ignorując miłość kobiety na rzecz wychowania swojego syna.
— Nie posiadasz żadnych umiejętności poza głupim straszeniem ludzi, nie jesteś przystojny i zachowujesz się tak, jakbyś starał się wynagrodzić sobie jakieś… braki. — powiedziała, sugestywnie patrząc na jego krocze.
Salazar aż cofnął się, urażony i zraniony, i dopiero wtedy Helga zrozumiała siłę swoich słów, tego jaką miały one wagę dla jej przyjaciela. Szok pojawił się w jej oczach, a on nienawidził się za to, że pokazał kobiecie jaki wielki wpływ miała na niego.
Odwrócił głowę i skoncentrował się na ukryciu emocji przed spojrzeniem na nią ponownie.
— Skoro tak, do widzenia więc — odparł lodowato, po czym odwrócił się i wyszedł z sali; jego kroki odbijały się echem po kamiennej posadzce.
Drzwi zatrzasnęły się za nim i mógł usłyszeć ryk głosów studentów komentujących to, co się przed chwilą stało.
Idąc w stronę swoich kwater doszedł do wniosku, że Helga prawdopodobnie ma rację w swoich założeniach. Cóż, z wyjątkiem jego jedenastocalowego penisa, którego raczej nikt nie nazwałby małym.
Otworzył drzwi do swojej komnaty i zatrzymał się. Pomógł zbudować tę szkołę i mimo że nie lubił mieć w niej uczniów mugolskiego pochodzenia oraz odmówił uczenia ich, to to miejsce było jego domem. Po tym, jak zmarli jego rodzice, został sam na świecie, obserwując, jak mugole palili żywcem ludzi z którymi dorastał.
Wtedy już zdecydował, że stworzy szkołę, gdzie będzie mógł szkolić czarodziejów i czarownice, by byli w stanie obronić się i — może w przyszłości — stać się rasą nadrzędną, ale potrzebował do tego pomocy. Jako że był przyzwyczajony do polegania tylko na sobie, przyswojenie tego, że jednak potrzebuje innych, zajęło mu miesiące; kiedy poznał Rowenę doszedł do wniosku, że to wcale nie musi być takie złe.
— Co się stało? – zapytała prawdopodobnie jego jedyna przyjaciółka pełznąc się po podłodze i wspinając w górę jego ciała, aż do ramienia.
— Nic takiego, moja droga. Po prostu jestem nieco przewrażliwiony — powiedział.
Jego przyjaciółka spojrzała na niego nie dowierzając mu, ale pozwoliła mu myśleć i popełzła z powrotem na swoje miejsce przy ciepłym palenisku.
Mężczyzna westchnął i sięgnął po butelkę brandy, ale jego ręka zatrzymała się w połowie drogi. Dalej jednak wpatrywał się w trunek.
Nie tylko niepotrzebny i bezwartościowy... — pomyślał gorzko. —… ale do tego i pijak.
Smutno pokręcił głową i odwrócił się, by odejść, ale naprawdę potrzebował drinka, więc chwycił butelkę zanim zdążył zmienić zdanie. Odkorkował ją, postanawiając zapomnieć o użyciu kieliszka i przeszedł od razu do picia prosto z niej. Nie zwracał uwagi na nic do czasu, aż nie wziął paru głębokich, mocnych łyków i wpatrując się w kominek użalał się nad sobą.
— Salazar! — usłyszał wołanie, ale było on zbyt dla niego odległe; tak samo, jak dochodzące gdzieś z oddali łomotanie.
Jego podświadomość musiała jednak rozpoznać ten głos, ponieważ podniósł swoją różdżkę i wpuścił Godryka do środka. Nie wiedział nawet, że płakał, chociaż butelka — do połowy pusta — mogłaby być jakąś wskazówką, co do tego dlaczego nie zauważył.
Nagle silne ramiona owinęły się wokół niego i ponownie bez swojej świadomej wiedzy zaczął bełkotać. Był pewien, że wszystko, co powiedział brzmiało jak chaotyczna historia żałosnego życia. Nie zauważył, kiedy Godryk usiadł na jego kolanach i sam pociągnął łyk z butelki. Wszystko, co czuł to ciepłe, owinięte wokół niego ramiona.
— Jestem bezwartościowy — zakończył prawie godzinę później.
— Nie, nie jesteś — odpowiedział, nieco podpity Godryk.
— Co ty możesz wiedzieć? Jesteś tutaj tylko dla mojej brandy! — powiedział Salazar, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jest kompletnie pijany.
— Nie, Sal. Jestem tutaj, bo myślałem, że odchodzisz od nas... — odparł Gryffindor biorąc kolejny łyk trunku.
— Och? A dlaczego chciałbyś bym został? — zapytał Slytherin. — Szkoła jest zbudowana, masz swoich plugawych czarodziejów mugolskiego pochodzenia, więc do czego jeszcze potrzebujesz mnie tutaj? — Chwycił butelkę i zdrowo z niej pociągnął.
— Do wielu rzeczy! — odpowiedział Godryk bez większego przekonania, a Salazar tylko pijańsko parsknął.
— Jak co potrzebujesz? Moje widoczne braki? — spytał, wypijając ostatnie krople brandy, po czym wyrzucił butelkę i napotkał bardzo poważne spojrzenie oczu drugiego mężczyzny. Bardzo poważne, jak na kogoś tak pijanego.
— Zwłaszcza dlatego — powiedział Godryk, łapiąc go za przód szaty. Salazar jęknął, ale stanowczo odepchnął przyjaciela i próbował zapanować nad swoimi słowami.
— Jesteś pijany — odpowiedział w końcu, na co ten się wyszczerzył.
— I to jest twoją wymówką? — zbeształ go pochylając się i złączając wargi Salazara ze swoimi. Przez moment Slytherin pozwolił sobie zatracić się w pocałunku, ale kiedy dotarło do niego, że ręka Gryffindora niezauważenie wyciągnęła jego erekcję z szat, odchylił się.
— Będziesz tego żałował — powiedział, panikując. — Znienawidzisz mnie za to albo powiesz, że nigdy się nie stało — desperacko ostrzegł, ale jego słowa odbiły się, jak groch o ścianę.
— Ona nazwała to małym?! — zapytał w trwodze jego przyjaciel, przed eksperymentalnym ściśnięciem penisa.
Salazar jęknął i odrzucił swoją głowę do tyłu.
— G-Godryk! — sapnął głośno, łapiąc ramiona mężczyzny i odchylając go tak, by móc na niego spojrzeć.
Gryffindor uśmiechnął się z lekkim pobłażaniem.
— Nie zostawię cię po tym — powiedział, szokując go. — Nieważne, jak bardzo będziesz tego chciał — nie zostawię. — Jego słowa brzmiały dość szczerze, ale z drugiej strony, tak samo brzmiały słowa Helgi.
Salazar smutno pokręcił głową.
— Nie mogę cię przykuć do mnie. A wiem, że gdybym miał ciebie, a ty odszedłbyś, złamałbyś mnie. — Na tę deklarację Godryk warknął i wściekle go pocałował.
— Zapomnij, co powiedziała Helga! — sapnął, gdy oderwali się od siebie. — Nie jestem nią! — powiedział przed przyciągnięciem Salazara do kolejnego pocałunku.
— Bezczelny jak zawsze — delikatnie wymamrotał Salazar w jego usta.
— Mój! — warknął władczo Gryffindor odnajdując jego członek i ściskając go ponownie.
— Do czasu, aż ci się nie znudzę? — zażądał odpowiedzi, odciągając rękę od swego krocza. — Do czasu aż nie będę więcej interesujący lub nie dość niebezpieczny dla ciebie? — zdążył wysyczeć przed tym, zanim usta ponownie zostały zaatakowane.
— Nie! — wykrzyczał Godryk, czując jak Salazar ponownie go odpycha.
— Więc do kiedy, Godryku? Jestem zmęczony byciem zabawką; byciem traktowanym pretensjonalnie i bycia czwartym kołem w waszej tak-zwanej-przyjaźni! — wykrzyczał. — Wygląda to tak, jakbyście wszyscy mnie potrzebowali, ale kiedy zrobię to, o co prosiliście, nie jestem więcej potrzebny! — Patrząc w oczy Godryka starał się nie skrzywić czując, jak dłonie Gryffindora delikatnie chwytają go za szczękę, a usta składają na jego wargach czysty, najdelikatniejszy pocałunek tuż przed odsunięciem się.
— Dopóki nie umrę — wyszeptał cicho, szokując tym Salazara. — Dopóki nieskończoność się nie skończy. — Ponownie zaczął gładzić jego penisa i Slytherin poczuł, jak powoli łamie się pod tymi dłońmi. — Kocham cię, Sal — wyszeptał, całując go. — Jestem zmęczony ukrywaniem się i bezradnym obserwowaniem cię, gdy jesteś zraniony. — Salazar warknął, gdy Godryk przejechał kciukiem po główce jego członka. — Dla mnie jesteś piękny...
— Jesteś mądry — powiedział, szybciej gładząc penisa. Jego własny oddech ugrzązł mu w gardle, kiedy widział, jak Salazar przymknął swoje powieki. — I ja... — zaczął delikatnie, gdy Salazar sapnął i doszedł. Swoim czołem dotknął czoła Slytherina wpatrując się w niego, gdy ten łapał oddech. — ... ja zawsze będę cię kochał.
— Jesteś mądry — powiedział, szybciej gładząc penisa. Jego własny oddech ugrzązł mu w gardle, kiedy widział, jak Salazar przymknął swoje powieki. — I ja... — zaczął delikatnie, gdy Salazar sapnął i doszedł. Swoim czołem dotknął czoła Slytherina wpatrując się w niego, gdy ten łapał oddech. — ... ja zawsze będę cię kochał.
Salazar nieśmiało uniósł dłoń i pogłaskał policzek mężczyzny.
— Zawsze? — zapytał cicho.
— Zawsze – potwierdził Gryffindor, łapiąc tę dłoń i całując jego palce.
— Dobrze — odparł przed zaśnięciem Slytherin.
Godryk wyszczerzył się w uśmiechu spoglądając na mężczyznę pod nim i przytulił się do niego mocniej, samemu zapadając w sen.
Coraz bardziej przekonuję się do tego pairingu - do połączenia tych bohaterów.
OdpowiedzUsuńTylko na samym początku pomyślałam, że jakimś cudem to Godryk jest tym uczniem. ;)
Pozdrawiam, życząc czasu i weny!
<3 A też ciekawe, takie AU małe zrobić, hm... :>
Usuń